czwartek, 10 kwietnia 2014

Projekt Denko (2013) #2

Kosmetyczny Wtorek, ale w czwartek. Wtorek to jeden z moich najbardziej zajętych dni w tygodniu, a do tego nadal dochodziłam do siebie po weekendowej imprezie jaką był Daikon2, ale o tym później.

Dzisiaj ciąg dalszy mojego denka z poprzedniego roku.

Kolorówka:


1.Max Factor, Eye Brightening, Tusz pogrubiający, podkreśla kolor oka - kupiłam go w porywie chwili, kiedy to zaszłam do Rossmanna po inny tusz tego producenta. Mój był do oczu zielonych. Ma silikonową bardzo elastyczną szczoteczkę. W kolorze jest taki rdzawo brązowy. Niestety nie zauważyłam żadnego podkreślenia koloru tęczówki. Efekt pogrubienia też nie jest zbyt oszałamiający. Za to ładnie podkręca rzęsy. Nie osypuje się i nie rozmazuje, jest naprawdę trwała. Jednak to nie jest to czego oczekuję od maskary, więc raczej ponownie nie zagości na mojej półce.
2.Dwie próbki azjatyckich kremów BB: Skin79 "Hot Pink", It's Skin "Prestige" - zamówione na Azjatyckim Bazarze, były początkiem mojej wielkiej miłości do kremów BB. Testowałam już wcześniej kilka dostępnych w Polsce, ale stwierdziłam, że to tylko jeden wielki pic na wodę i obiecanki cacanki i rzuciłam to w cholerę. Jednak zamawiając inny kosmetyk z Bazaru postanowiłam i te próbki (były 3) dorzucić do zamówienia. I to był strzał w dziesiątkę. Bardzo wydajne (każdy słoiczek starczał mi na dobre dwa tygodnie, ale ja sie w sumie mało maluje :P), ładnie wygładzają cerę, może nie do końca super kryjące i z większymi wypryskami sobie nie poradzą, ale przebarwienia ładnie przykrywają. A co dla mnie najważniejsze pasują do naprawdę bladych cer i doskonale dostosowują się do koloru cery. Ok mogłabym o nich pisać bez końca, więc na tym się zatrzymam. Aktualnie mam pełnowymiarowe opakowanie Skin79 "Hot Pink" i zamierzam testować kolejne.
3.Astor, Mattitude 16h, HD - nie używałam w moim życiu zbyt dużej ilości podkładów, dlatego nie mam zbyt dużego porównania. To był ostatni podkład przed moim przejściem na kremy BB. Ładnie się rozprowadzał, wyglądał na skórze bardzo naturalnie, miał przyjemny zapach. Na plus zaliczyć można też opakowanie z pompką. Plus także za SPF. Jednak mimo wyboru najjaśniejszego koloru nadal był dla mnie zbyt ciemny, a dodatkowo mam wrażenie, że z biegiem godzin jeszcze bardziej ciemniał. Był też w pewien sposób suchy. Wydawać by się mogło, że idealny dla cery tłustej i mieszanej (jaka mam ja). Ale w ciągu dnia na policzkach zaczęły pojawiać mi się suche skórki co nie wyglądało zbyt estetycznie. Nie był też wcale kryjący. Ledwo sobie radził z małymi plamkami po ospie. Na pewno go już nie kupię i to nie tylko z racji tego, że zrezygnowałam z tradycyjnych podkładów.
4.Yves Rocher, Couleurs Nature, Effet Seconde Peau, Teint Fluide - jeden z podkładów w kolorze bardzo zbliżonym do mojej cery (ale nadal lekko za ciemny). Miał dopasowywać się do koloru cery co jak mi się wydawało robił (dopóki nie poznałam kremów BB :P). Mało kryjący i strasznie lejący się. Przy pierwszym otwarciu bardzo dużo mi się go wylało. Według producenta wyglądać miał jak "druga skóra", jednak moim zdaniem był dla każdego widoczny. Mało trwały. Kiedy wracałam pod koniec dnia do domu miałam wrażenie, że juz go na mojej twarzy wcale nie ma. Kupiłam go na przecenie kiedy schodził juz kompletnie z półek. Bardzo bym żałowała gdybym musiała dać za niego regularną cenę. Wymęczyłam go prawdziwie, w dni kiedy moja twarz wyglądała tak, że i bez pokładu mogłabym ujść w tłumie :D. Nie jest już dostępny w takiej formie, ale z tego co wiem ma  nowa buteleczkę z pompką i chyba nazywa się trochę inaczej. 

Pielęgnacja twarzy (czyli moje mazidła ^^):






1. La Roche Posay, Thermal Spring Water, woda termalna - słyszałam o niej na różnych blogach i na Wizażu. Chciałam więc i ja spróbować, szczególnie z powodu mocno ściągniętej skóry zaraz po myciu twarzy. Zgodnie z obietnicami łagodzi podrażnienia. Nie wiem czy zmniejsza zaczerwienienia i leczy trądzik, bo na to jakby większy wpływ mają raczej inne specyfiki które tak dzielnie staram się wklepywać w skórę. Zdecydowanie nawilża. Kiedy skończyła mi się i przez jakiś okres nie miałam zamiennika to po pewnym czasie skóra (szczególnie na policzkach) zaczęła mi się przesuszać. Idealna na lato dla ochłody. Minusem jest jednak w przypadku tej konkretnej wody fakt, że jest raczej mało wydajna oraz to, że po chwilki od zaaplikowania trzeba ją odcisnąć w chusteczkę czy ręcznik papierowy bo może stworzyć efekt odwrotny od odczekiwanego. Mam już kolejną z innej formy, która jest moim zdaniem dużo lepsza, więc do tej juz raczej nie wrócę.
2. Mizon, Snail Recovery Gel Cream, Krem z wydzieliną ze śluzu ślimaka - ci którzy o tym nie słyszeli, pewnie się w tym momencie bardzo krzywią. Jednak od samego śluzu (który swoją drogą uzyskiwany jest bez szkody dla zdrowia ślimaka) do ekstraktu który zawarty jest w kosmetyku cała substancja przechodzi wiele przeobrażeń. Przyznaje się sama miałam pewne opory, ale w końcu się przekonałam. Krem na postać żelu, zapach ma dziwny do określenia, na pewno nie jest on mocny i nie przeszkadza. Ładnie nawilża. Jednak dla mnie on sam to za mało. Walczy z niedoskonałościami, spłyca blizny, a te nowsze i małe może nawet całkowicie usunąć. Stało się tak z moją blizną obok ust, która była dla mnie pamiątką po niedawnej ospie. Nie wiedziałam, że taki bezie efekt bo pewnie dla udowodnienia zrobiłam bym zdjęcie. Mały minusik jest taki, że zanim krem ten doprowadził moją twarz do stanu, może nie idealnego, ale np bardzo dobrego, zrobił mi najpierw przykrą niespodziankę w postaci wysypu wszystkich możliwych zanieczyszczeń z twarzy. Jak na razie kosmetyk ten chyba na stałe zagości w mojej kosmetyczce. Szkoda, że nie można go dostać stacjonarnie w Polsce. Pierwszą moją sztukę zamówiłam na wspomnianym wcześniej Azjatyckim Bazarze. Kolejne już na allegro. 
3. It's Skin, Power 10 Formula, Krem wodny z witaminą E - mój kolejny azjatycki kosmetyk. Kupiłam go z myślą do stosowania pod krem z filtrem, aby chronić skórę przed wolnymi rodnikami przyspieszającymi starzenie. Ma on konsystencję gęstej biało-przeźroczystej zawiesiny, którą aplikujemy pipetą. Ładnie się rozprowadza i szybko wchłania. Poprawia kondycję skóry. Pierwsze minimalne efekty widoczne są juz po kilku dniach regularnego stosowania. Na pewno jeszcze do niego wrócę, jednak chce jeszcze wypróbować jego braci z innymi składnikami. Też wielka szkoda, że jest dostępny jedynie internetowo a jego cena też nie pozwala mi na regularne go nabywanie.
4. Yves Rocher, Nutri Specific, Ultra Confort, Krem odżywczy na noc - krem ten przeznaczony jest do cery suchej. ja przy swojej cerze mieszanej bardzo często mam problem z przesuszonymi policzkami. Szczególnie zimą. Zaczęłam go jednak używać już na początku jesieni i myślałam, że nigdy nie skończę. Gdyby nie małe oszustwa kiedy używałam go do smarowania łokci i kolan pewnie męczyłabym go do dzisiaj. Jest tak niesamowicie wydajny. Dobrze się rozprowadza pozostawiając lekko tłustą warstewkę na twarzy co niektórym może przeszkadzać. jednak nie zapycha i bardzo dobrze nawilża. Niestety osoby skłonne do alergii mogą mieć z nim problemy. Ma bardzo mocny zapach, który niestety nie podbił mojego serca. Nie śmierdzi, ale mi osobiście się nie podoba. Podejrzewam, że jeszcze do niego wrócę, bo bardzo dobrze dogadywał się z moją skórą, ale to już raczej zimą.
5. Vishy, Idealia Life Serum, Serum do twarzy - może dlatego, to tylko próbka, która znalazłam w GlossyBoxie, ale nie zauważyłam jakiś fenomenalnych efektów, które tyle blogerek i vlogerek zachwalało. Na pewno bardzo wydajny, bo 3ml starczyły mi na prawie tydzień. Jednak moim zdaniem praktycznie nic nie robiło i na pewno nie przekonało mnie do zainwestowania w nie 150 zł.

Ok to tyle na dzisiaj. Kolejny post o tej tematyce we (mam nadzieję) wtorek.

Coś was zainteresowało? Z czegoś już korzystaliście?

środa, 9 kwietnia 2014

Żarełkowo, czyli... zupa pieczarkowa z klopsikami

Ostatnio coraz częściej okupuje kuchnię i próbuje różnych przepisów. Czasami niestety z marnym skutkiem. Uraczę was tutaj kilkoma moimi eksperymentami. Blogerka kulinarna nie jestem i nigdy nie będę. Większość przepisów biorę z sieci (watpię abym kiedyś doszła do punktu w którym sama zacznę tworzyć własne receptury. Przepraszam też za jakość (robione tzw. wersalką, czyli moim telefonem) i estetykę (nie jestem zbyt udanym fotografem) zdjęć.

Ok dzisiaj przepis, który znalazłam tutaj. Akurat miałam wielką chęć na zupę pieczarkową.

ZUPA PIECZARKOWA Z KLOPSIKAMI


Jak na załączonym obrazku widać potrzebować będziemy:
- mielone mięsko (oryginał mówi, że z indyka, ale niestety nie miałam takiego pod ręką) - 300g
- marchewka - 1 szt.
- cebula - 1 szt.
- pieczarki - 200g
- ser żółty ( u mnie gouda) - 200g
- jajko - 1 szt.
- bulion (drobiowy) - 6 szkl.
- bułka tarta - 1 łyżka
- mąka - 1 łyżka
- masło - 2 łyżki
- olej - 2 łyżki
- przyprawy - gałka muszkatołowa, pieprz, (ewentualnie sól z której ja juz dawno zrezygnowałam).

Przygotowanie:
1. W garnku w którym gotować będziemy cała naszą zupę rozpuszczamy masło i przez 2 minuty smażymy pokrojoną w kosteczkę marchew i cebulę.

2. Dodajemy pokrojone w plastry pieczarki i smażymy co chwile mieszając kolejne 2 minuty.

3. Oprószamy wszystko mąką i dodajemy mieszając bulion. Przykrywamy i gotujemy tak przez 25 minut.

4. W tym czasie mięso łączymy z bułka tartą, jajkiem i przyprawami. Porządnie wyrabiamy i formujemy małe pulpeciki (mi jak zwykle wyszły całkiem spore, ale to szczegół), a następnie smażymy na oleju.



5. Dodajemy starty ser i mieszamy aż się rozpuści. Doprawiamy solą i pieprzem. Wrzucamy pulpeciki.

Gotowe!



Smacznego!
いただきます (itadakimasu)

PS. Sama zupa była pyszna! Jednak chyba złym pomysłem było zamienienie mięsa drobiowego na wieprzowe. Osobiście czułam, że coś jest nie do końca tak w smaku klopsików.

Macie może dla mnie jakieś ciekawe przepisy do wypróbowania?

piątek, 4 kwietnia 2014

Pan tu nie stał!

Dzisiaj o moim niedawnym zakupie w sklepie internetowym Pan tu nie stał. Ich asortyment bardzo mi się podoba. I chętnie kupiłabym od nich niemal wszystko. Mają naprawdę na siebie genialny pomysł. Ich ubrania i akcesoria są naprawdę nietypowe i z humorem. A ja ubóstwiam oryginalne, niespotykane gadżety. Po wielu miesiącach czajenia się w końcu zdecydowałam się na torbę płócienną. Chciałam z napisem "Dziadostwo", ale akurat była wyprzedana. Wzięłam tą:

www.pantuniestal.com
I dwa dni później miałam już przesyłkę u siebie. Nie skomentuję faktu w którym listonosz na siłę wepchną ją do skrzynki, której przez to nie mogłam otworzyć. Zapakowane bardzo starannie i oczywiście w firmową kopertę :D.



A dalej firmowy kartonik: 


A jeszcze dalej wspaniała pocztówka i super torba. Jest ona (ta torba oczywiście) wykonana ze 100%, świetnej jakości bawełny. Duża, pojemna, idealna na zakupy. Ale ja nosze ją codziennie. Zupełnie nie przypomina tych płóciennych toreb np z Tigera. Ma wszytą metkę, która najbardziej mnie rozwaliła, "Dla zdrowych i chorych". Jedyny minus, z którym jednak się liczyłam, to fakt, że się szybko brudzi. Ładnie się jednak pierze w automatycznej pralce. A cena 30 nie jest moim zdaniem zbyt wysoka, jeśli wziąć po uwagę jakość i dokładność wykonania. 

Aktualnie czaję się koło przypinki "Dziadostwo" i pościeli "Wieś". Z czego raczej wybiorę to pierwsze, bo nie wiem czy ta pościel jednak jest mi tak bardzo potrzebna, a swoje kosztuje.

A wam wpadło coś w oko?

czwartek, 3 kwietnia 2014

Czas na zmiany

Zdecydowanie te żywieniowe. Nie chodzi mi tu jednak o jakieś wielkie diety odchudzające. Może i mam ileś (:D) tam kilo nadwagi, ale nie mam jakiejś wielkiej obsesji na tym punkcie. Chodzi mi tutaj raczej odżywianie się trochę bardziej zdrowo i racjonalnie. Od razu zastrzegam, że nie będzie żadnych prób przejścia na wegetarianizm czy nawet weganizm, bo moim zdaniem, odpoczynek od mięsa czasami się przydaje, ale może być to dzień-dwa, a nie całe życie. Wiem, wiem. Jest mnóstwo plusów diety bezmięsnej. Ja jednak się do tego zupełnie nie nadaję i mogłabym z niego zrezygnować. Ale wracając do tematu. W moim jadłospisie do tej pory zdecydowanie za dużo było fast foodów i słodkich przekąsek, ale akurat od tych dwóch rzeczy jestem uzależniona. Jednak zastanawiając się tak porządnie doszłam do wniosku, że nie chcę tak jak moja babcia i mama, zachorować w końcu na cukrzycę i całą resztę życia musieć, wystrzegać się wielu rzeczy i ciągle kontrolować poziom cukru we krwi itp. Czy nie lepiej ograniczyć to teraz, by potem bez stresu móc od czasu do czasu po to sięgnąć? Dla mnie to jest bardzo racjonalny powód i zamierzam się go trzymać.

http://zielonatrawka.pl/

Moje zmiany wprowadzam powoli w życie i starym schematem wyrabiania nowych nawyków dokładać będę do nich co jakiś czas coś nowego.

W tej chwili całkowicie zrezygnowałam z fast foodów i słodyczy. Postanowiłam sama przygotowywać sobie posiłki, pokonuje powoli mojego wewnętrznego lenia. Jednak jeden raz w tygodniu pozwalam sobie zjeść coś "na mieście". Są to jednak jakieś lepsze bary mleczne, niż typowe sieciówki. I jednego dnia pozwalam sobie na małe słodkie grzeszki (oczywiście nie wykupuje zaraz całego działu z czekoladami :P). I biegam. Szumnie to brzmi, ale chwilowo jest to tylko minuta biegu na cztery minuty marszu, ale staram się i mam nadzieję, że nie zaliczę porażki w tym względzie.

W planach mam jeszcze takie ustawienie posiłków, które tak dzielnie przygotowuje, by były o zawsze o tych samych porach (w końcu wszyscy tak o tym trąbią :3). A także uregulowanie mojego dnia, aby kłaść się i wstawać o tych samych godzinach. Wiem, że mogę to zrobić tak aby nie kolidowało to z czymkolwiek, poza moim własnym lenistwem.

A teraz uciekam biegać. Tak, tak biegam w nocy. Niestety nie mogę się przełamać by biegać w dzień. Mam obsesję na tym że ludzie się na mnie gapią :D

środa, 2 kwietnia 2014

"Grand Butapest Hotel" reż. Wes Anderson

filmweb.pl
Stwierdziłam ostatnio, że już dosyć tej posuchy kulturalnej i czas wybrać się do kina (w którym nie byłam AŻ trzy miesiące). Długo się zastanawiałam nad wyborem filmu, bo chciałam się pośmiać, ale jednocześnie nie obejrzeć kolejnej głupawej komedii. Jednak kiedy zobaczyłam Ralpha Fiennesa w jednej z obsad, byłam z miejsca stracona, wszak pałam do niego ogromną wieloletnią miłością.

Historia opowiada o konsjerżu (cóż za wspaniale słowo) hotelu w fikcyjnej miejscowości Zubrowka. Gustave H. (o tak nazywa się ów konsjerż) goście byli w 110% zadowoleniu z pobytu w Grand Budapest Hotel. Roztacza w około swój czar i chmurę mocnych perfum. Jest ulubieńcem starszych pań, często zostawiają mu bardzo sowite napiwki. I właśnie jedna z takich dam Madame D (z zaskoczeniem stwierdziłam, że była to Tilda Swinton) umiera w tajemniczych okolicznościach. Zapisuje Gustave'owi w spadku drogocenny obraz. Nie podoba się to jednak rodzinie zmarłej, a w szczególności jej synowi. Nasz uroczy konsjerż zostaje oskarżony o morderstwo i trafia do więzienia gdzie oczekuje procesu. Nie zostaje jednak sam. Z pomocą przychodzi oddany mu boy hotelowy, Zero.

Film ten jest komedią z najlepszej z postaci, połączony z lekką makabrą i dramatem. Fabuła zarysowana jest w sposób pudełkowy. Zaczyna się opowieść, o opowieści, która opisuje jeszcze inną historię. Wspaniała gra aktorów. R. Fiennes po raz kolejny przekonał mnie, że jest genialnym aktorem, nadającym się do niemal każdej roli (chociaż moim faworytem nadal jest Amon Goth z "Listy Schindlera"). Ironiczne dowcipy. Przepiękne kostiumy i dekoracje. Dopracowany jest tu każdy szczegół. A animowane wstawki, dodają jeszcze więcej komizmu całemu obrazowi.
Po opisie spodziewałam się opowieści kryminalnej skupionej w pełnie na obrazie, ale jest on tu tylko jednym z wielu elementów, nie wykraczającym na pierwszy plan.

Naprawdę film polecam każdemu, bo jest to świetnie wykonana praca, którą warto zobaczyć. Już dawno nie oglądałam czegoś tak dobrego.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Projekt Denko (2013) #1

Projekt Denko jest bardzo popularny wśród wielu blogerek i vlogerek kosmetycznych. Polega on na nie kupowaniu nowych produktów do pielęgnacji dopóki nie zużyje się już posiadanych. W większości jednak przerodziło się to w pokazywanie zużytych kosmetyków i krótkie ich recenzowanie.

Nawet nie zauważyłam kiedy pod wpływem tych wszystkich postów i filmów na YT sama zaczęłam do torby pod biurkiem wrzucać puste opakowania. Nazbierało się tego jak dla mnie bardzo dużo, ale w porównaniu z niektórymi innymi miesięcznymi (ja tak wrzucam mniej więcej od maja) denkami to niczym to się nie wybija.

Zaczynamy od góry czyli od głowy ^^.

Szampony


  • The Body Shop, Rainforest Moisture, Szampon o włosów suchych - niestety moje włosy całkowicie do suchych nie należą (przy skórze głowy się mocno przetłuszczają, ale reszta jest bardzo sucha), więc szampon się u mnie nie sprawdził bo bardzo szybko włosy mi się przetłuszczały. Jednak bardzo dobrze nawilża (zawiera miód) i przez krótką chwilę na całej głowie miałam piękną lśniącą fryzurę. Bez silikonów, bez parabenów i co najważniejsze bez SLSów. Polecam mocno suchowłoswym. Ja już do niego nie wrócę.
  • The Body Shop, Bananowy szampon - mój zdecydowany ulubieniec (gdyby nie moje postanowienie by pokończyć wszystkie szampony które stoją na półce i nie kupować do tej pory nic nowego, już bym go miała z powrotem). Mimo iż zawiera w swoim składzie SLS, to jednak nie wysusza włosów. Ładnie oczyszcza. Ma konsystencję budyniu, lekko chemiczny bananowy zapach, który nie zostaje na włosach, czujemy go tylko podczas mycia i nie pieni się za mocno, co akurat dla mnie jest sporym plusem. Z odżywką z tej samej serii czyni cuda! Plus za przezroczystą butelkę. Niestety z opakowaniem wiąże się też minus: bardzo twardy plastik. Na końcu trzeba się mocno nagimnastykować, aby wydobyć resztkę produktu, ale postawienie na zakrętce zdecydowanie pomaga. Jeszcze jeden dominujący minus to jego cena. 19zł to trochę dużo jak na szampon. Jednak raz na pół roku (bo tyle go zużywałam) mogę się wykosztować, pod warunkiem, że nie trafię go na promocji, o które w TBS nie trudno.
  • Piloram, Szampon przeciwłupieżowy - nie mam większych problemów z łupieżem. Tak naprawdę nigdy nie miałam takie klasycznego łupieżu z mnóstwem białych drobinek. Jednak kilka lat temu miałam łupież plamisty (charakteryzujący się brązowymi plamami na górnej części tułowia). Za radą mojej Pani dermatolog, od czasu do czasu używam szamponu przeciwłupieżowego. Moim zdecydowanym faworytem jest Nizoral, ale ostatnio kiedy tylko wpadnę do apteki, jest tyko w saszetkach, a to mnie za bardzo nie interesuje, więc mam okazję wypróbować inne specyfiki. Niestety ten z Piloramu bardzo wysusza skórę głowy, plącze włosy i ma okropną konsystencję. Bardzo wodnistą, przez co jest mega niewydajny. Połowa tego co wylewam na rękę przecieka przez palce i niknie w odmętach kanalizacji. Dlatego już więcej nie zaproszę go do mojej łazienki.
  • Alterra, Łagodny szampon dla wrażliwej i podrażnionej skóry głowy "Migdały i Jojoba" - uwielbiam szampony z Alterry, jednak akurat ten nie zostanie moim ulubieńcem i już go pewnie raczej nie kupię. Włosy myje dobrze, nie zawiera SLSów więc nadaje się do codziennego stosowania, nie wysusza. Niestety bardzo działa mi na nerwy jego zapach i konsystencja, przypomina lekko rozwodniona galaretkę. I jest jakby mniej wydajny w porównaniu ze swoimi braćmi. Puls za w miarę rozsądną cenę, chociaż nie wiem czy nie jest lekko za wysoka jak na tak małą pojemność.
  • Batiste, suchy szampon do włosów o zapachu Tropical - jak słyszałam to nie mogłam uwierzyć, dopiero moje własne doświadczenia przekonały mnie, że naprawdę warto mieć coś takiego w swojej kosmetyczce. Ten tu akurat dostałam w GlossyBoxie, ale mam w domu inny ze Schwarzkopfa i też jestem zadowolona. Włosy ą odświeżone, lekkie, sypkie, uniesione u nasady. Może nie do codziennego stosowania (choć przedłuża świeżość o jeden dzień), ale na awaryjne sytuacje sprawdza się idealnie. Początkowo męczyłam się z białym osadem, ale z biegiem czasu nauczyłam się go wyczesywać. Niestety akurat tego konkretnego zapachu już więcej nie kupię. Jak dla mnie zbyt nachalnie pachnie kokosem. Jednak Batiste ma całkiem spory wybór suchych szamponów więc na pewno znajdę coś dla siebie.
Odżywki


  • Joanna, Styling Effect, Jedwab do włosów - używam do zabezpieczania końcówek po myciu, ale przeważnie robię to wcierając go od połowy włosów. Ładnie wygładza i nabłyszcza, sprawia, że włosy się tak nie puszą. Podejrzewam, że bliżej skóry głowy przyspieszyłby przetłuszczanie, ale nie próbowałam. Jego zapach kojarzy mi się z salonem fryzjerskim. Bardzo, ale to bardzo wydajny, ekonomiczny. Dałam za niego grosze a używałam prawie 2 lata. Na pewno do niego jeszcze wrócę.
  • The Body Shop, Rainforest Shine, Odżywka do włosów normalnych i suchych - koszmar wśród koszmarów. Dawałam jej szanse aż do samego dna. Całe szczęście, że to tylko 60 ml, bo nigdy bym tego nie zużyła. Po użyciu tej odzywki włosy były w obciążone, w strąkach i nadawały się do ponownego umycia. Plus za ładny zapach i wydajność (buteleczka jest tycia a ja miałam wrażenie, że produkt w niej nigdy się nie skończy). Zdecydowane nie ode mnie dla tego produktu.
  • Artego, Easy Care, Nawilżająca odżywka do włosów - próbka z GlossyBoxa. Uwielbiam ją za zapach. Kojarzy mi się z dzieciństwem i zapachem świeżo umytych włosów po kąpieli. Taki lekko pudrowy zapach. Bardzo przypomina krem Nivea. Sama odżywka ma bardzo lekką, łatwo rozprowadzającą się konsystencję. Ładnie wygładza, nabłyszcza i pomaga w rozczesywaniu. Całkiem wydajna 25 ml starczyło mi na kilka myć. Niestety nie jestem pewna czy skusze się na opakowanie pełnowymiarowe. Kosztuje ok 29zł. Nie zachwyciła mnie aż tak bym nie mogła się bez niej obyć.
  • The Body Shop, Bananowa odżywka do włosów - moje pierwsze doświadczenia z nią nie są najlepsze, ale potem trochę zmieniłam sposób jej używania i do tego czasu została dla mnie najlepszą odzywka jakiej do tej pory używałam. Razem z szamponem z tej serii tworzą oszałamiający duet. Włosy są po nich pięknie nawilżone, błyszczące a co najważniejsze cudownie miękkie. Zdecydowanie mój must have. Jak tylko zwolni się trochę miejsca na mojej półce to zdecydowanie ta odzywka pojawi się na niej znów.
  • Farmona, Jantar, Odżywka do włosów i skóry głowy - o tej wcierce czytałam niemal na każdym blogu o pielęgnacji włosów. Musiałam sprawdzić to cudo i ja. Nieźle się musiałam go naszukać, bo nie produkują go już i coraz rzadziej można go spotkać. Co do samego działania to niestety nie zauważyłam zahamowania wypadania (fakt nie pogorszyło się, zostało takie jak było). Jednak po systematycznym stosowaniu nad moim czołem pojawił się las baby hairs. Jantar wprawił też, że włosy dłużej pozostawały świeże. Niestety minus to kompletnie niepraktyczne opakowanie. Polecam podważyć korek i przelać do opakowania z atomizerem. Może jeśli jeszcze kiedyś uda mi się go dostać do zainwestuję.

Zorientowałam się, że strasznie, ale to strasznie długi ten post mi wyszedł więc postanowiłam podzielić go na części. Każda kolejna pojawiać się będzie jak na razie co tydzień we wtorki. Dopóki wszystkiego nie opiszę. Potem pewnie mój Projekt Denko publikować będę co miesiąc, a może nawet i rzadziej, a we wtorki pisać będę o jakiś innych ciekawostkach kosmetycznych.

Używał ktoś z was tych produktów? Jakieś opinie?

środa, 1 stycznia 2014

Witam w 2014 + stosik

明けましておめでとうございます
Szczęśliwego Nowego Roku!

Małe podsumowanie roku węża, roku 2013. Były wielkie plany ale jak zawsze, spełzły one na niczym. Choć jedną jedyną rzecz udało mi się osiągnąć. Ale o tym później.
Mijający rok niestety nie należny do najbardziej dla mnie udanych. Moje lenistwo osiągnęło apogeum. Dosłownie we wszystkim. Do dzisiaj nie pojmuję jak udało mi się zaliczyć rok studiów. Blogi porosły kurzem i pajęczynami. W tali przybyło kolejnych dodatkowych centymetrów. Zebrało się też mnóstwo zawiłych, problematycznych i niekomfortowych spraw, które mam nadzieje uda mi się rozwiązać w najbliższej przyszłości.

Ale rok 2014 (rok konia) mam zamiar skończyć zadowolona z siebie. Może nie na wszystko mam wpływ, ale zaprę się w sobie i będę się starać ze wszystkich sił.

Mam nadzieję, że wasz 2013 rok był dużo lepszy, a i nadchodzący okaże się bardzo wyrozumiały i radosny!

Co do moich planów to jest ich bardzo dużo i nie mam sensu ich wszystkich tu opisywać. Najważniejszy to oczywiście, szmatka i szczotka z piórek do łapki, zabieram się do odkurzania bloga. Skupię się nie tylko na książkach, ale też na kosmetykach, gotowaniu, mojej fascynacji Japonią i Koreą. Nie stanie się to nigdy blog, ani kosmetyczny, ani kulinarny, czy coś w tym stylu. To jest po prostu blog codzienny, a to właśnie absorbuje moją uwagę ostatnimi czasy. Już jutro można spodziewać się postu ala kosmetycznego.

Teraz czas na stosik. W zeszłym roku postanowiłam nie kupować sobie żadnych książek dopóki nie ogarnę tych co mam. Wyjątek stanowiły tylko mangi. Wytrzymałam aż do maja kiedy do przyszedł czas na Targi Książki w Warszawie. Ale i wtedy jakoś bardzo nie poszalałam. Zbiór który prezentuje to moje zdobyczy z całego roku. Może gdzieś mi umknęło kilka mang, ale te książki, które prezentuje to jedyne jakie kupiłam w 2013.


 Od dołu (przepraszam za słabą jakość zdjęcia, ale robione telefonem):

  • Kevin Hearne "Raz wiedźmie śmierć" - na Targach Książki w Warszawie
  • Josh Bazell "Dzika bestia" - jw.
  • Julianna Baggott "Nowa Ziemia" - jw.
  • Marissa Meyer "Saga księżycowa. Skarlet" - jw.
  • Nino Haratischwili "Mój łagodny bliźniak" - jw.
  • Liz Braswell "Dziewięć żyć Chloe King. Upadła" - jw.
  • Jennifer Clement "Trucizną mnie uwodzisz" - jw.
  • Corina Bomann "Wyspa motyli" - urodzinowy prezent od mojej przyjaciółki
  • Suzanne Collins "Mockingjay" - w antykwariacie pod BUWem, super sprzedający, a do tego 15 złotych to niemal jak za darmo i mimo iż mam po polsku, a z angielskiego mało co rozumiem to jednak się skusiłam.
  • Sōseki Natsume "Sedno rzeczy" - w antykwariacie pod BUWem
  • Kōbō Abe "Kobieta z wydm" - jw.
  • Halina Ogarek-Czoj "Tonghak nauka wschodu" - w antykwariacie przy skrzyżowaniu Al. Solidarności i Żelaznej w Warszawie
  • "Miejsca święte. Kioto" - antykwariat pod BUWem
  • Mitsukazu Miahara "Balsamista" tom 1-5 - pierwszy na Targach, kolejne w Centrum Komiksu niedaleko Metra Pole Mokotowskie
  • Mari Okazaki "Suppli" tom 1-10 - wszystkie Matras
  • Hinako Takanaga "Zakochany Tyran" tom 1-3 - Centrum Komiksu, nie przepadam za yaoi, ale staram się wspierać polski mangowy rynek, plus też świetne tłumaczenie z prześmiesznymi gagami. Dodatkowo jest to pierwsza rzecz przy zakupie, której poproszono mnie o okazanie dowodu osobistego (nawet w monopolowym tego nie robią :P)
  • Hyeon-sook Lee "Kwiaty grzechu" tom  - jedyny mangowy zakup na PAconie
  • Yukito Ajatsuji, Hiro Kiyohara "Another" tom 1 - Centrum Komiksu
  • Tite Kubo "Bleach" tom 1 i 2 - jw.
  • Bisco Hatori "Ouran High School Host Club" tom 5 - jw.
  • Yuna Kagesaki 'Wampirzyca Karin" tom 1 - w sklepie stacjonarnym Waneko
  • Kazue Katō "Ao no Exorcist" tom 1 i 2 - jw.
  • Ai Yazawa "Kagen no Tsuki" tom 2 i 3 - jw.
  • Tatsuhiko Takimoto, Kendi Oiwa "Welcome to the N.H.K." tom 1-4 - jw.
  • Kyōsuke Motomi "Dengeki Daisy" - tom 9-12 - jw.
  • Shirow Miwa "Dogs" tom 0 - jw.
  • Hiromu Arakawa "Silver Spoon" tom 1 - jw.
  • Tōya Mikanagi "Karneval" tom 1-3 - jw.
  • Ai Yazawa "Nana" tom 17 - mój największy skarb, pierwsza własna manga po japońsku, zakupiona w wspominanym już antykwariacie pod BUWem (bless!), co z tego że 17 tom i nic nie rozumiem i tak się jaram
I jeszcze nabytki z ostatnich kilku dni:

  • Lena Świadek "Zaproszenie na kimchi" - 3 zł na Dworcu Warszawa Ochota
  • Rajmund Mydel "Japonia" - niezawodny antykwariat pod BUWem
  • Anna Golisz "Moja Japonia" - Dedalus w BUWie
  • Min-woo Hyung "Priest" tom 1 - antykwariat BUW
  • Takehiko Inoue "Vagabond" tom 1 i 2 - jw.
  • Martyna Wojciechowska "Japonia (Kioto)" - Dedalus w BUWie
  • Jolanta Tubielewicz "Mitologia Japonii" - antykwariat BUW
Ok to by było na tyle. Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać choć część z tych książek (nie mam tu na myśli mang) w 2014 ;).